W
małym domku, położonym na obrzeżach Londynu, panowała cisza, przerażająca cisza. Jeszcze tego samego
ranka po mieszkaniu krzątali się członkowie Zakonu Feniksa, a teraz… teraz
zostałam sama. Samotność była dobra w wielu aspektach — człowiek mógł chwilę
pobyć sam na sam, ze swoimi myślami, był czas, by przemyśleć te sprawy, które
dręczyły umysł o każdej porze. Ale w czasie wojny samotność była czymś, czego
nikt nie powinien doświadczyć. Każdy mocniejszy podmuch wiatru mógł być
spowodowany nagłym przybyciem śmierciożerców, a podejrzane trzaśnięcie drzwi na
piętrze, spowodowane zwykłym przeciągiem, przyprawiało o zawał serca. Wydawało
mi się, że nie mogę być już bardziej przewrażliwiona… ale wojna uświadomiła mi,
czym tak naprawdę jest strach. Okazało się, że to co czułam kilka lat wcześniej
było tylko jego marną podróbką; musiałam przeżyć utratę tych najważniejszych
osób, widok ich pustych spojrzeń, by naprawdę poczuć co to znaczy się bać.
Śmierć
Voldemorta w bitwie wbrew pozorom nie była zakończeniem wojny, chociaż każdy
tak sądził. Nikt nie spodziewał się, że śmierciożercy z osłabionymi szeregami
wciąż będą chcieć walczyć, z jeszcze większym zapałem i chęcią zemsty, tym
razem za odebranie im Czarnego Pana. Po początkowej euforii, 2 maja 1998,
przyszła ogromna rozpacz i ból po stracie najbliższych. Ci, którzy przeżyli,
tak naprawdę również zginęli. Bo jak można żyć ze świadomością, że tyle osób
już nie będzie miało tej szansy? Zawsze gdzieś z tyłu głowy towarzyszyła mi
myśl, że niewystarczająco korzystam z życia; że ci, którzy już odeszli, może
bardziej czerpaliby radość z istnienia. Po chwili jednak zwykle od razu
wracałam na ziemię — bo to tu byli ludzie, którzy potrzebowali mojej pomocy.
Jakkolwiek okrutnie to brzmi, musiałam pogodzić się z tym, że łzami nie
przywrócę nikomu życia. Wszyscy musieli ruszyć naprzód i dalej walczyć o lepszy
świat, chociażby dla siebie. W teorii brzmiało to strasznie łatwo, ale w
praktyce nie było nic trudniejszego.
Oparłam
rozgrzane czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz już jakiś czas temu nastała noc;
chmury kłębiły się na niebie, zapowiadając nadejście deszczu. Na osiedlu
panowała dziwna cisza, która przerażałaby mnie, gdybym nie była pewna zaklęć
ochronnych, nałożonych na dom. Profesor McGonagall chcąc zapewnić nam — kilku
członkom Zakonu Feniksa, a zarazem jej uczniom — bezpieczeństwo, postanowiła
narzucić na dom zaklęcie Fideliusa. Skryła tajemnicę naszego pobytu w
najgłębszych odmętach swojej duszy. Twierdziła, że nasza grupa odgrywa zbyt
ważną rolę w wojnie, byśmy mogli narazić się na niebezpieczeństwo łatwymi do
wykrycia zaklęciami.
Za
każdym razem, gdy nasza grupa, grupa uderzeniowa, wyruszała na kolejną misję,
jedna osoba zostawała w siedzibie. Gdyby coś się nie powiodło i nikt nie
wrócił, to właśnie ten człowiek musiał powiadomić cały Zakon o przegranej i
kolejnych stratach. Po Bitwie o Hogwart zostały ustalone w Zakonie Feniksa nowe
dekrety, których każdy mocno się trzymał — nikt nie miał zamiaru narażać
swojego życia i życia bliskich dla własnych uprzedzeń. Tak więc Zakon Feniksa,
gdy okazało się, że wojna wcale się nie skończyła, a dopiero zaczęła, podzielił
się na grupy; każda z nich miała swojego kapitana. Grup było kilkanaście, po
sześć, a czasem siedem osób. Zmieniły się zasady, bo od powrotu śmierciożerców
każda grupa mieszkała w innym miejscu, strzeżonym przez niezwykle skomplikowane
zaklęcia. Najważniejsze osoby w Zakonie uznały, że stawka jest zbyt wysoka, by
móc narażać tyle osób, przebywających w jednym miejscu, na niebezpieczeństwo.
Zakon Feniksa stał się więc dobrze funkcjonującą organizacją; każdy miał swoje
zadania i musiał się ich trzymać. Tylko to mogło przynieść zwycięstwo nad
śmierciożercami, którzy trzymali władzę w Ministerstwie Magii. Mimo że upadli, nie
poddali się. Chciałam psychicznie być równie silna jak oni, ale czasami było to
zbyt trudne.
Poczułam
na skórze zimno; objęłam się ramionami, chcąc choć trochę się ogrzać. Minęła
akurat druga godzina, odkąd wszyscy wyruszyli na akcję. Korzystając z tego, że
nadal odczuwałam skutki po ostatnim zaklęciu, którym zostałam trafiona, tym
razem ja zostałam w siedzibie naszej grupy, przy okazji próbując dojść do
siebie. Wciąż nie było do końca jasne, jakim dokładnie zaklęciem oberwałam, ale
zdecydowanie nie było to nic dobrego — zawroty głowy i ogólne zmęczenie
towarzyszyło mi od kilku dni non stop.
Nie
potrafiłam spać, bo gdy tylko przymknęłam oczy, widziałam przed sobą
dramatyczne obrazy: poległych w wojnie, załamane rodziny, łzy i krzyki rozpaczy.
Chodziłam więc ciągle zmęczona, starając się jakoś dalej żyć, Wojna była okrutna. Obracała w proch wszystko, co
stanęło jej na drodze, nie okazując ani krzty litości. Ukazywała w człowieku
najgorsze cechy, te, które przez długi czas były uśpione, a obudziły się widząc
tyle krzywdy. Było dla mnie czymś nieprawdopodobnym, by jedna osoba mogła
chcieć zniszczyć kogoś drugiego. Po długim czasie wreszcie zrozumiałam, że
kiedy panuje na świecie wojna, nie ma żadnych zasad, żadnych reguł.
Najważniejsze jest, by wygrać, nieważne jak ogromnym kosztem.
—
Wracajcie już — szepnęłam do siebie, zaciskając dłonie w pięści. Wstałam z
parapetu, przechodząc na drugi koniec pokoju. Zadrżałam, kiedy stopy dotknęły
zimnych paneli. Tak samo trzęsłam się w środku siebie, z obawy przed tym, czy
tym razem wszyscy wrócą z akcji.
Niepewność
była czymś, co towarzyszyło nam nieprzerwanie od roku. Kiedy Voldemort panoszył
się jeszcze po świecie, mieliśmy cel — zniszczyć horkruksy, doprowadzając tym
samym do jego pokonania — i każdy sądził, że na tym wojna się zakończy. Nikt
nie myślał, że bez przywódcy śmierciożercy dalej będą siać spustoszenie w całej
magicznej społeczności. W tej chwili brakowało nam konkretnego punktu, do
którego będziemy dążyć.
Usiadłam
na kanapie, przykrywając się kocem. Na stoliku postawiłam już wcześniej
świeczkę, której płomyk oświetlał lekko blat. Mimo że była pełnia lata, na
całym swoim ciele czułam dreszcze. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej,
chcąc zminimalizować to nieprzyjemne uczucie. Wydawało mi się, że gdzieś na
zewnątrz słyszę rozmowy, ale dobrze wiedziałam, że to tylko złudzenia; było
zbyt wcześnie na powrót przyjaciół z akcji. Z każdą mijaną sekundą moje powieki
stawały się coraz cięższe. Irytujące tykanie zegara stało się zbawienne; jego
dźwięki zaczynały mnie usypiać zupełnie tak, jakby były dla mnie marną kołysanką. Byłam bezpieczna. Zaklęcia ochronne były zbyt silne, by wróg mógł
się przez nie przedrzeć na obecną chwilę. Mogłam spokojnie zamknąć oczy bez
obawy, że ktoś nagle przerwie mój sen. Tak bardzo chciałam zasnąć na całą noc,
jednak mimo to zawsze byłam czujna, gotowa do odparcia ataku w każdej chwili.
Przewrażliwienie stało się cechą każdego członka Zakonu Feniksa.
Przymknęłam
oczy tylko na chwilę, na sekundę, w myślach ciągle powtarzając, niczym mantrę,
że muszę czekać na przybycie pozostałych z akcji. Cisza panująca w domu i
powolne tykanie zegara sprawiły, że oddałam
się w ramiona Morfeusza bez żadnych sprzeciwów — po prostu zasnęłam, po
długiej walce z bezsennością.
—
Czemu nie poczekałeś, aż dam ci znać?! Taki był plan, musimy się go trzymać,
jeśli nie chcemy zginąć, dobrze to wiesz! — Głośny krzyk Harry’ego rozniósł się
echem po całym domu. Otworzyłam szeroko oczy, początkowo nie mogąc zorientować
się, co tak naprawdę się dzieje. Odrzuciłam koc na bok, wstając i ujawniając
wszystkim obecnym swoją obecność; byli tak sobą zajęci, że nawet nie zauważyli,
że śpię na kanapie. Zakręciło mi się w głowie od szybkiego podniesienia, jednak
zignorowałam to uczucie, patrząc pytająco na Harry’ego. Szybko policzyłam osoby
znajdujące się w pokoju — Harry, Ron, Ginny, Neville, Hanna… Brakowało Deana i Erniego
Macmillana.
—
Przepraszam, że cię obudziłem, nie zauważyłem… — burknął Harry, na co zupełnie
nie zwróciłam uwagi. Okulary, które znajdowały się na jego nosie, były lekko
przekrzywione, jakby w czasie walki spadły i zostały w pośpiechu niedbale
założone. Przez ostatni rok stracił na wadze, ale prawda była taka, że na
każdym odbijała się wojna — zarówno w wyglądzie, jak i w psychice. Rysy jego
twarzy znacznie się wyostrzyły, a on sam zmężniał. Chociaż Ginny nadal była od
niego wyższa.
—
Gdzie reszta? — zapytałam, patrząc się wyczekująco na całą piątkę. Na policzku
Neville’a było widoczne paskudne rozcięcie, z którego sączyła się krew.
Podeszłam do komody, na której stała między innymi skrzynka z eliksirami i
mugolskimi lekarstwami. Podniosłam do góry wieko i westchnęłam, widząc tak małe
zapasy; ciągle wszystkiego brakowało i nie było miejsca, w którym mogliśmy
spokojnie nabyć składników do wykonania potrzebnych leków. Śmierciożercy
panowali nad całym magicznym światem, każdym jego miejscem.
—
Grupa ratunkowa po naszym wezwaniu pojawiła się na miejscu i zabrała Deana i
Erniego. Dean oberwał tylko Drętwotą, ale uderzył mocno w ścianę i stracił
przytomność. Erniego trafił jeden ze Ślizgonów, z naszego roczniku… Nawet nie
wiedzieliśmy czym dostał, ale to było straszne. Jego krzyk…
—
Gdzie ich zabrali? — zadałam kolejne pytanie, sadzając Neville’a pod przymusem
na krześle i uciszając go, gdy zaczął protestować. Odkaziłam ranę eliksirem,
jednak musiała zagoić się sama, mieliśmy zbyt leków, by marnować je na małe
rozcięcia.
—
Dobrze wiesz, że nic nie powiedzieli. McGonagall tylko…
—
Profesor McGonagall, Harry — przerwała Ginny, jednak Harry mówił dalej,
zupełnie ją ignorując. Ginny przeszła do kuchni razem z Hanną, zostawiając
naszą czwórkę samą.
—
…powiedziała, że wkrótce zostawi nam wiadomość, kiedy kolejne zebranie. Wydaje
mi się, że coś się dzieje, że o czymś nie wiemy, była strasznie zaniepokojona.
—
Jak każdy — wciął się Neville. Skinął mi głową w ramach podziękowania za
opatrzoną ranę i ruszył za dziewczynami.
Odwróciłam
się w stronę Harry’ego, opierającego się o blat stołu. Przyglądał się planom,
które jeszcze przed wyjściem na akcję dokładnie analizowaliśmy. Tylko Ron trzymał
się z boku, nic nie mówiąc. W ostatnim czasie był strasznie rozdrażniony, łatwo
można było go wyprowadzić z równowagi, ale nikt nie miał mu tego za złe —
stracił brata w bitwie i każdy miał wrażenie, że odczuwał tę stratę podwójnie
mocno. Wszyscy starali się skupić na wojnie, zostawiając żałobę na późniejszy
czas, jednak niektórym ciężko było ruszyć do przodu. Jedną z takich osób był
Ron; ciągle zamyślony, żyjący we własnym świecie, jakby zatracał się w
wspomnieniach, w których wciąż był szczęśliwy. Przenosiło się to na jego
koncentrację w walce. Przeszłość wciąż za nim podążała, nie dając ani na chwilę
odetchnąć. Czasami nocami słyszałam jego krzyk. Nawet nie chciałam sobie
wyobrażać, jakie katusze musiał przeżywać w snach. Jak wszyscy.
—
Dowiem się, co się stało? — zapytałam spokojnym głosem, siadając z powrotem na
kanapie. Tej nocy planowanie kolejnych ataków odłożyliśmy na bok; mieliśmy
zająć się tym od kolejnego dnia.
—
Ron po raz kolejny chciał działać na własną rękę, nie poczekał na mój znak, ani
na znak Hanny, tylko zaatakował. Plan, który układaliśmy przez ostatni tydzień,
okazał się kompletnie niepotrzebny, bo Ron wie lepiej, co robić — powiedział
Harry na jednym tchu, jakby chciał od razu z siebie to wyrzucić. — Jest wojna.
Musimy działać według określonych schematów i…
—
Dobrze, Harry, już wszystko wiemy. Ron?
Chłopak
stał przy komodzie, na której znajdowały się ramki ze zdjęciami. Nasza grupa
zmieniała siedzibę co tydzień, ale fotografie bliskich, zarówno tych zmarłych w
wojnie, jak i żyjących, towarzyszyły nam przy każdym przeniesieniu i były z
nami w nawet najgorszych chwilach. Miały przypominać, o co tak naprawdę
walczymy, bo niejednokrotnie brakowało nam już nadziei. Nie raz byliśmy gotowi
się poddać, ale za każdym razem przypominaliśmy sobie o poświęceniu bliskich,
których nie było już przy nas. O tym, że oni nie bali się walczyć, nawet za
cenę swojego życia… Do końca wierzący, że wojna dobiegnie końca.
—
Zauważyłem Rookwooda — zaczął drżącym głosem. Wciąż wpatrywał się w fotografię,
która przedstawiała całą rodzinę Weasleyów, teraz mniejszą o jedną osobę. Fred
uśmiechał się, przepychając się z Georgem. Molly coś do nich krzyczała,
wymachując rękoma; najprawdopodobniej, żeby przestali się wygłupiać, bo
chciałaby mieć w rodzinnym albumie jakieś normalne zdjęcie. Na to wspomnienie w
moich oczach pojawiły się łzy. Zacisnęłam powieki, przegryzając wargę, by nie
rozkleić się na myśl o zmarłych; tych, których śmiechu już nigdy nie będzie
dane nam usłyszeć.
—
Nie wiem co się ze mną stało. Zapłonęła we mnie wściekłość, jak zobaczyłem, że
on nadal chodzi, żyje, a Fred… — załamał mu się głos. Wstałam z kanapy,
pochodząc do mężczyzny i splatając swoją dłoń z jego.
—
Wszystko w porządku — szepnęłam, nie mogąc znieść widoku jego udręczonej
twarzy. Oparłam głowę o jego ramię, a Ron pocałował mnie w czoło, jakby chciał
podzielić się ze mną swoim bólem.
Wzajemne
obwinianie się w czasie wojny, podziały między nami — członkami Zakonu Feniksa
— było najgorszym, co mogło nam się przytrafić. Staraliśmy się więc szukać
kompromisów, bo dobrze wiedzieliśmy, że kłótnie nie pomogą nam zwyciężyć, a
jedynie nas poróżnią.
—
Idź spać, Ron. — Popchnęłam mężczyznę lekko w stronę schodów. — To była długa
noc i musisz odpocząć. — Ron pokiwał w odpowiedzi głową, zgadzając się z moimi
słowami i ruszył w stronę piętra. Przez ostatni miesiąc wydawał się jeszcze
słabszy niż wcześniej. Jego oczy były przekrwione, co było spowodowane brakiem
snu. Miałam wrażenie, że staje się cieniem samego siebie. Westchnęłam,
opuszczając głowę. Pragnęłam mu pomóc, ale każda próba kończyła się
niepowodzeniem. Czasem rozmawialiśmy o wojnie, o męczących w nocy koszmarach,
jednak miałam wrażenie, że Ron nie do końca jest ze mną szczery i nie mówi mi
wszystkiego. Mimo to nadal byliśmy razem, co pokazywało mi, że kiedy na świecie
panuje wojna, przetrwają tylko te najsilniejsze uczucia. Te, w których widzi
się prawdziwą nadzieję.
Odwróciłam
się w stronę Harry’ego. Zdjął z nosa okulary i przecierał okurzone szkła
skrawkiem bluzki. Była godzina czwarta nad ranem. Na zewnątrz zaczął wstawać
dzień; słońce delikatnie wychylało się zza horyzontu. Wiedziałam, że jeszcze
chwila, a zostanie zasłonięte przez ciemne chmury, jak było prawie codziennie.
Pogoda dziwnym trafem dostosowywała się do panującej w magicznym świecie
sytuacji.
Usiadłam
obok Harry’ego. Między nami panowała cisza, jednak niektóre sytuacje wymagają
milczenia. Słowa w takich chwilach są całkowicie zbędne. Dzięki przyjaźni z
Harrym odkryłam, że nawet w ciszy można znaleźć ukojenie. Po pokonaniu
Voldemorta i chwilowej satysfakcji zwycięstwa nad śmierciożercami, przyszedł
czas żałoby, który przechodziliśmy bez słów, w całkowitym milczeniu. Rzadko
podejmowaliśmy temat zmarłych, by nie rozdrapywać ran przeszłości. Jedynie w
bezsenne noce, gdy wpatrywałam się w niebo i dostrzegałam gwiazdy, myślami
byłam z tymi, którzy odeszli. To właśnie w gwiazdach szukałam planu na lepsze
życie, bez wojny, bez bolesnej przeszłości i bez przerażających wspomnień.
—
Musisz go zrozumieć, Harry, jest mu tak ciężko… — powiedziałam w końcu cicho,
opuszczając wzrok na swoje dłonie i wzdychając.
—
Jak każdemu, Hermiono. To już kolejny raz, kiedy ryzykował, nie trzymał się
ustalonego planu. Co musi się stać, żeby to w końcu zrozumiał?
—
Widocznie on gorzej to znosi. Potrzebuje naszego wsparcia, a nie obwiniania. Na
następną akcję to on zostanie w kwaterze, musi odpocząć, zregenerować się. Jest
zbyt słaby, nocami nie śpi, w dzień snuje się po mieszkaniu, nie może znaleźć
sobie miejsca… On musi odpocząć.
—
A ty nadal jesteś słaba po ostatniej akcji, w dodatku na jakiś czas mamy mniej
ludzi w grupie.
—
Już wszystko ze mną w porządku. — Harry podniósł do góry brew, patrząc na mnie
z powątpiewaniem. — Naprawdę. Byłam po prostu zmęczona, potrzebowałam kilka
godzin snu i znów czuję się jak nowonarodzona.
—
Te wory pod oczami z pewnością mają o tym świadczyć?
—
Harry — zaczęłam ostrzegawczo, marszcząc czoło. Przyjaciel cicho się zaśmiał,
siadając wygodniej. Takie noce, nawet jeśli bezsenne, były najlepsze. Choć na
chwilę pozwalały odbiec myślami od wojny, ataków śmierciożerców na mugolskie
miasteczka czy nasze bazy. Wojna pozwoliła mi zrozumieć, czym tak naprawdę jest
przyjaźń; że to trwanie przy sobie w każdej chwili, niezależnie od tego, co się
dzieje. To stawianie swojego szczęścia ponad szczęście tej drugiej osoby. Aż w
końcu: to wspólne milczenie, kiedy wypowiedziało się już tyle słów, że zaczęło
ich brakować. Uśmiechnęłam się, uświadamiając sobie jedną prawdę — nie
przeżyłabym tego koszmaru, gdyby nie obecność najbliższych. Rozwiązanie tkwiło
w tym, by zrozumieć, jak wiele jeszcze mamy, nawet jeśli tyle straciliśmy.
—
Naprawdę nie podejrzewasz, kiedy może być kolejne zebranie Zakonu? Musimy się
zastanowić, na kiedy szykować dokładniejsze plany. — powiedziałam po chwili.
—
Nie mam pojęcia, Hermiono, gdybym coś wiedział, to byłabyś pierwszą osobą,
której bym o tym powiedział. Wiem tylko, że nasz informator dał znać o kolejnym
planowanym uderzeniu śmierciożerców na kolejne mugolskie miasteczko, ale w
akcji bierze udział druga grupa uderzeniowa.
—
Kingsley wie, co robi. Podzielenie Zakonu na grupy było dobrym posunięciem,
przynajmniej możemy odpocząć, zregenerować siły, kiedy inni walczą — odparłam,
wstając z kanapy. — Radzę ci się położyć, to była długa noc. I zdecydowanie
powinieneś się umyć, bo trochę śmierdzisz.
— Obiecałaś, że będziesz
nas chronić…
— Jak możesz żyć ze
złamaną obietnicą?
— Jak możesz w ogóle żyć,
kiedy nas już nie ma?
Głosy nadchodziły z
każdej strony, jedne głośniejsze, wręcz wykrzykiwane pretensje; inne cichsze,
jakby postacie je wypowiadające, były jedynie zalążkiem cienia. Wokół mnie
panowała przerażająca ciemność, z której nie było żadnego wyjścia. Szepty
obezwładniały mnie, sprawiały, że zaczynałam się dusić. Czułam coraz bardziej
opanowujący mnie strach; na całym ciele miałam dreszcze. Przerażenie odebrało
mi zdolność myślenia — nie potrafiłam zmusić się do wstania i rozpoczęcia
szukania wyjścia. Siedziałam skulona w jednym z kątów pomieszczenia,
rozglądając się nerwowo wokół siebie. Zatykałam uszy dłońmi, byle nie słyszeć
głosów, ale gdy tylko to robiłam, szepty powracały; głośniejsze, z kolejnymi
pretensjami i lamentami, adresowanymi właśnie w moją stronę.
Nagle poczułam zimno,
jakby powiew wiatru, nadchodzący z wschodniej strony. Usłyszałam szczęk
otwieranych drzwi i zachłysnęłam się, kiedy zauważyłam kto stanął w drzwiach —
zjawa, przybierająca co chwilę inną postać. Fred, Tonks, Lupin, Lavander… Co
chwilę pojawiał się ktoś inny, a wraz z tą zmianą z ust postaci wydobywały się
kolejne słowa. Moim ciałem zaczęły wstrząsać spazmy… strachu, przerażenia,
bezsilności.
— Co się dzieje, gdzie ja
jestem…
— Piekło — wyszeptała
zjawa, która przybrała właśnie postać Dumbledore’a.
Zostałam sama — czując w
sobie uczucie beznadziejności. Uwięziona, z daleka od świata, w samotności. Z
własną ciszą, rozrywającą od środka na małe kawałki, raniąc i powolnie
zabijając.
Gwałtownie
podniosłam się do góry, czując, że moje serce bije dwukrotnie szybciej niż
powinno. Koszulka, w którą byłam ubrana, była cała mokra od potu, a włosy
kleiły się do twarzy. Spojrzałam na swoje dłonie i zauważyłam, że cała się
trzęsę. Przed oczami wciąż widziałam sceny z koszmaru — osoby, które były dla
mnie tak ważne, a których już przy mnie nie było, wzmagały z każdymi kolejnymi
zdaniami poczucie winy. W moich oczach zebrały się łzy, jednak zacisnęłam
wargi, by nawet jedna nie wydostała się na zewnątrz. Wierzyłam, że ten koszmar,
w którym przyszło nam wszystkim brać udział, w końcu się skończy. Że to tylko
kwestia czasu, gdy ostatecznie pokonamy śmierciożerców, rozproszonych w całej
Anglii.
Wstałam
z łóżka, podchodząc do okna. Ginny, nadal śpiąca, przekręciła się na drugą
stronę, mrucząc coś pod nosem. Była za nimi długa i męcząca noc, więc należał
im się odpoczynek. Myśl, że za kilka dni ja również znowu będę brała udział w
akcji, dostarczała mi kolejnych dawek przerażenia. Zaczęłam przyłapywać się na
myśleniu, że wyczekuję momentu, w którym nie będę musiała w nich uczestniczyć i
tak mogłoby być również tym razem, ale ważniejsze od mojego bezpieczeństwa był
dla mnie stan psychiczny Rona. Wolałam, by to on został w środku; nie mówiłam
tego głośno, ale nie chciałam, by po raz kolejny naraził zarówno siebie, jak i
inne osoby. Wojna miała to do siebie, że ludzie zaczynali stawiać
bezpieczeństwo bliskich osób ponad swoje. Pokazywała prawdę — kto ile dla kogo
znaczy.
W
tym tygodniu mieszkaliśmy na obrzeżach Londynu, na jednym z mugolskich osiedli,
które mieli w planach zaatakować śmierciożercy. Naszym zadaniem było rozeznać
się, jak wygląda okolica, jak wiele rodzin mieszka w tym miejscu i jak ogromne
mogą być zniszczenia po ataku. Kingsley, gdy okazało się, że wojna wcale się
nie skończyła, zdecydował się przeprowadzić rekrutację do Zakonu Feniksa i
podzielić te osoby na poszczególne grupy. Umieszczeni w różnych lokalizacjach,
byliśmy dla śmierciożerców prawie nieuchwytni. Kilku nawróconych śmierciożerców udało nam się zrekrutować do Zakonu
Feniksa — dzięki temu mogliśmy powoli zabijać organizację wrogów od środka,
znając niektóre z planów.
Dom,
w którym mieszkaliśmy, nie różnił się niczym innym od pozostałych, znajdujących
się na osiedlu. Przypominał mi miejsce, w którym mieszkałam ze swoimi
rodzicami, przywołując jednocześnie bolesne wspomnienie — wymazanie im z
pamięci mojej osoby. Obiecałam sobie, że gdy cały ten koszmar się skończy,
odnajdę ich i przywrócę całą przeszłość, by mogli żyć swoim dawnym życiem, ale
z każdym kolejnym dniem trwania wojny traciłam nadzieję, że jeszcze
kiedykolwiek będę mieć na to okazję. Wojna uświadamiała mi, jak ważna jest
każda chwila; dała mi chwilę namysłu w bezsenne noce na tym, czy wystarczająco żyłam.
Założyłam
na siebie cieplejszą bluzę i cicho wyszłam z pokoju, nie chcąc zbudzić ani
Ginny, ani Hanny. Później miały wyjść na przeszukanie pobliskich opuszczonych
domów, więc w tej chwili potrzebowały więcej niż ja odpoczynku. Drewniana
podłoga zatrzeszczała pod ciężarem mojego ciała, gdy pokonywałam kolejne kroki.
Na lampach, powieszonych na suficie, można było dostrzec pajęczyny, na których
już dawno zadomowiły się pająki. Było widać, że dom, który obecnie
zajmowaliśmy, był od dłuższego czasu pusty. Tylko teraz, na kilka dni, tchnęliśmy
w niego choć trochę życia — od południa krzątaliśmy się, wykonując swoje
zadania. W naszej grupie każdy był do czegoś przydzielony; jedni zajmowali się
gotowaniem posiłków, następni sporządzaniem eliksirów na zapas, inni szukaniem
do nich składników. Pierwsze szkice planów sporządzałam wraz z Harrym i,
wcześniej, Ronem, by później móc się nimi podzielić z resztą członków grupy.
Dostawaliśmy polecenia z góry, co wydawało mi się dobrym posunięciem. Dzięki
temu każdy pełnił w Zakonie ważną funkcję i czuł się potrzebny w tej walce.
Widząc
przed sobą ciągle sceny z koszmaru, przeszłam do łazienki. Nachyliłam się na
umywalką i odkręciłam korek, by orzeźwić się zimną wodą i pozbyć z głowy
natrętnych myśli. Zupełnie tak, jakby woda mogła spłukać ze mnie poczucie winy,
które tak często mnie dręczyło. Wydawało mi się, że w niektórych momentach
mogłam zrobić więcej i ocalić komuś życie, a teraz… teraz było już na to za
późno.
Schodząc
do kuchni, by zacząć przygotowywać śniadanie, usłyszałam w jednym z pokoi ruch.
Zmarszczyłam brwi, a w mojej głowie natychmiast pojawiło się milion możliwości,
co może się dziać. Sięgnęłam po różdżkę i, usiłując być jak najciszej, przeszłam
do salonu. Wychyliłam się zza futryny drzwi, ściskając w swojej dłoni magiczny
patyk i czując przyspieszone bicie serca.
—
Wreszcie.
————————————
Pierwszy
rozdział, po ponad dwutygodniowym opóźnieniu, wreszcie nadaje się do
publikacji. Czemu publikuję go z takim opóźnieniem? Chyba po prostu, hm… bałam
się. Przy pisaniu poprzedniego opowiadania pisanie miałam w nawyku, a teraz, po
takim czasie, już się od tego odzwyczaiłam. Potrzebowałam jednego dnia, w
którym zrobiłam sobie wolne od zajęć, by wreszcie się przemóc i zrobić to, na
co niektórzy przecież czekają. Przepraszam, że tak długo zwlekałam. Mam tylko nadzieję, że pierwszy rozdział Wam się spodoba. Gdybyście mieli jakieś pytania, śmiało pytajcie! Na wszystko odpowiem.
Co
u Was słychać, kochani? Zaczynajcie czuć już magię świąt? Ja muszę przyznać, że
czekam na pierwszy śnieg, tak bardzo bym chciała, żeby już było biało! Wtedy
wszystko wydaje się piękniejsze.
Postaram
się opublikować kolejny rozdział na początek grudnia. Nie wiem ile wyjdzie z
moich starań, ale jeśli będę dobrze zmotywowana, to wydaje mi się, że może się
udać! :)
Sięgając gwiazd bierze udział w głosowaniu na Księdze Baśni. Jeśli ktoś chciałby oddać głos, będzie mi bardzo miło! :)
Buziaki,
M.
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńKońcówka trzyma w napięciu! O co może chodzić? Kurczę, będę się teraz nad tym głowić, ale cóż, warto, może coś rozgryzę ;).
Oczywiście rozdział bardzo ciekawy i wciągający, z resztą zobacz jak szybko go przeczytałam! Muszę przyznać, że czuję leciutki niedosyt, teraz będę musiała poczekać na kolejny :(. Sen Hermiony wydał mi się bardzo realistyczny i ładnie wpasował się w cały rozdział. Ah, no i oczywiście brawa za cała koncepcję tego opowiadania. Wiem, że to dopiero rozdział 1, ale już teraz dajesz nam tutaj wyjaśnienie jak funkcjonuje teraz Zakon Feniksa, na jakich zasadach się opiera i jak wyglądają akcje. Widać, że masz wszystko dokładnie przemyślane i ułożone. Jestem zaintrygowana, co będzie dalej i jakie smaczki nam zaserwujesz ;).
Pozdrawiam!
Charlotte
Na bloga trafiłam dzięki Akcji komentatorskiej „Magiczne Smakołyki”. Więcej szczegółów TUTAJ
O ja cie.. ! Koniec w takim momencie??? Jak mogłaś! Rozdział świetny, a ta końcówka <3 Jak pisałam pod prologiem świetny styl, tylko mam złe przeczucie, że zakończenie będzie smutne (tak wiem, że to dopiero pierwszy rozdział :)), ale mam nadzieję, że się mylę.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział!
Pozdrawiam :D
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńWybacz, że przyszło mi pisać ten komentarz dopiero teraz, po tylu tygodniach od publikacji. Normalnie się tak nie zaniedbuje, ale ostatnio czas biegnie nieubłaganie, zupełnie na mnie nie czekając.
Rozdział 1 jest taki jaki powinien być: intrygujący, wprowadzający, wspaniały. Najbardziej oczywiście jestem ciekawa tej końcówki, która bądź co bądź, nieco namieszała mi w głowie. Czekam na kolejny rozdział <3
M. skarbie chyba potrzebujesz kopa do motywacji :D
OdpowiedzUsuńWierzę, że lada moment wrzucisz kolejny rozdział :*
Nadal do Ciebie zaglądam :P
Zdecydowanie potrzebuję mocnego kopa w tyłek, żebym wreszcie zabrała się do pisania - ale na razie żyję sesją. Przede mną już tylko trzy ostatnie egzaminy, więc... mam nadzieję, że pięknie je zaliczę i jeszcze w lutym pojawię się tu z czymś nowym.
UsuńDziękuję za pamięć o mnie!
Buziaki,
M.
Bierz się, bierz bo przyjadę i skopie Ci ten zadek :)
UsuńW lutym koniecznie musi się pojawić nowy rozdział :)
Opowiadanie zapowiada się ciekawie, dlatego mam nadzieję na ciąg dalszy. Jestem twoim wiernym czytelnikiem i co jakiś czas zerkam co u Ciebie, nie rezygnuj z pisania <3
OdpowiedzUsuńA.
Cześć! Nawet nie wyobrażasz sobie jak ucieszył mnie Twój komentarz; miła jest świadomość, że nawet jeśli taki długi czas nic nie publikowałam, to jednak ktoś nadal tu jest i czeka. Bardzo Ci za to dziękuję! :) Mam nadzieję, że wkrótce się pozbieram i wrócę do pisania, bo bardzo mi brakuje tej części mojego życia.
UsuńBuziaki i dziękuję za motywację!
M.
Hej! Właśnie natknęłam się na tego bloga i muszę stwierdzić, że wygląda sensownie. Nie wiem tylko czy warto zaczynać czytać te 2 wpisy, bo dalszych rozdziałów ani widu, ani słychu : (
OdpowiedzUsuńZ zapowiedzi wydaje się być super, więc poczekam trochę - mam wielką nadzieję, że coś z tego wyniknie :D
Miłego dnia i dużo weny życzę
Bardzo chciałabym wrócić do pisania, ale na razie jestem trochę zagubiona i muszę się ogarnąć, żeby z powrotem zacząć. :) Mam nadzieję, że wkrótce to mi się uda!
UsuńM.
heeej, zakochałam się w tym opowiadaniu już po 1 rozdziale, czuje że jest to dramione jakiego szukałam… czy istnieją gdzieś dalsze rozdziały czy opowiadanie zostało porzucone na zawsze? błagam😭😭
OdpowiedzUsuń